Pływanie kajakiem to dla mnie wielka przyjemność i atrakcja. Tym razem padło na Wisłę, a konkretnie trasę od przeprawy promowej na wysokości Karczewa aż do Mostu Poniatowskiego. To mój pierwszy raz na Wiśle, więc dreszczyk emocji obecny od samego startu – tyle się słyszy opowieści o dzikiej i groźnej rzece, a jednocześnie coraz więcej osób zaczyna się z nią przyjaźnić. Czemu więc nie i ja?
Wypływam z cichej zatoczki przy przeprawie promowej i kieruję się w stronę głównego nurtu, aby nie utknąć na jakiejś mieliźnie i ułatwić sobie wiosłowanie. Nurt okazuje się dość niespieszny, ale widoki niezapomniane. Na tym odcinku rzeka jest rzeczywiście dzika: płynie szeroko i leniwie przecinana licznymi mieliznami, piaszczystymi łachami, zwalonymi pniami drzew. Brzegi zarośnięte i puste. Żadnych domów, mostów i kominów na horyzoncie. Cisza, spokój, niezbyt nachalne słońce, urocze chmurki na niebie, lekki wiaterek – bajka.
Żeglarzem nie jestem, ale kiedyś otarłem się o znaki żeglugowe, więc staram się tę wiedzę spożytkować, szukając wzrokiem zielonych i czerwonych boi, czy jakiegokolwiek innego oznakowania szlaku wodnego. Ze zdziwieniem konstatuję, że najbliższe boje to po prostu pięciolitrowe plastykowe pojemniki po czymś tam, pomalowane na odpowiedni kolor. Dobre i to. Do czasu!
Kierując się na jedną z czerwonych plastykowych boi, nagle usłyszałem i poczułem szorowanie kajaka po dnie. Okazało się, że boja tkwi na samym środku płycizny i w ostatniej chwili udało mi się przedrzeć się na głębszą wodę. A gdybym płynął czymś większym?!
Kolejny etap to tyczki zamiast boi. Zwłaszcza te biało-zielone umieszczone na lewym brzegu na tle zarośli prawie nie są widoczne. Za jakiś czas oznakowania znikają w ogóle. Na szczęście udało mi się odczytać prawidłowo rzekę i nie utknąć na kolejnych płyciznach. A niektórzy twierdzą, że Wisła jest rzeką żeglowną. Robią sobie jaja, czy co?
Porządniejsze oznakowanie – stalowe boje – wróciło mniej więcej od miejsca, w którym buduje się most południowej obwodnicy, ale pojawił się inny problem. Rzeka stopniowo się zwęża, nurt robi się silniejszy, pojawiają się dość duże fale, a silny wiatr wieje prosto w twarz. Staram się więc płynąć nurtem przy samym brzegu, aby oszczędzać siły i uniknąć ewentualnej wywrotki. Ale brzeg jest okupowany przez wędkarzy – jak grzyby po deszczu co kilka metrów siedzą smutni panowie wpatrzeni w dal lub w spławik, zastanawiając się chyba, jak opóźnić powrót do ukochanego ogniska domowego. I się zaczyna. Wrzaski, że wykupili karty wędkarskie, więc mają prawo łowić i nie wolno zakłócać im spokoju oraz płoszyć ryb. Jakby trudno było na chwilę unieść wędkę i przepuścić kogoś, kto płynie jednak wyznaczonym szlakiem wodnym. I tak przecież od czasu do czasu muszą wyciągnąć te kije z wody.
Ale najlepsze na końcu. Lądowanie wyznaczono w jedynym – jak się zdaje – łatwo dostępnym z wody miejscem, tuż przy Moście Poniatowskiego. A tam oczywiście rozłożeni na całego wędkarze, którzy wykupili i mają prawo, a poza tym siedzą tu od rana i byli pierwsi…. itd. Na informację, że za chwilę wyląduje tu kilkanaście kajaków pozostali niewzruszeni, bo wykupili i mają prawo … itd. Wyższa szkoła asertywności. Szacun. Gdzie tego uczą?
O ile zmagania z rzeką, nie tak znowu uciążliwe, można uznać za ciekawą, godną polecenia przygodę, o tyle z ludźmi idzie gorzej, bo wykupili i mają prawo …. itd.
Informacje praktyczne:
Spływy po Wiśle prowadzi kilka firm z okolic Otwocka, wystarczy wygooglać hasło typu „kajakiem po Wiśle”, „kajaki Otwock” lub podobne.
Firmy oferują różne trasy i różne ceny: można zacząć w Emowie na Świdrze, można – tak jak ja – od przyprawy promowej w drodze nr 712 na wysokości Karczewa, a nawet na plaży w Józefowie.
Ja zapłaciłem coś poniżej 100 zł za kajak dwuosobowy. Jeśli ktoś wybiera się w pojedynkę, polecam kajak dwuosobowy – drożej, ale jest bardziej stabilny, jest więcej miejsca na nogi i bagaż.
Watro też zabrać wodoszczelny worek na rzeczy – firmy wypożyczają, ale chyba za dodatkową opłatą; ja mam swój.
Wybrawszy firmę, trzeba się zapisać na wybrany spływ i otrzymać potwierdzenie; płaci się gotówką w miejscu startu.
Dojazd: firmy informują, gdzie i jak dojechać, a realizacja, to albo życzliwi, którzy podwiozą, albo własny samochód (niektóre firmy oferują za dodatkową opłatą powrót do miejsca startu), albo piechotą.
Ja wybrałem Minibus, linia wzdłuż torów – dojazd do końcowego przystanku w Karczewie, potem ok. 2 km na piechotę ulicą Wiślaną i drogą 712.
pozdrowienia
Jacek