Po śniadaniu ruszamy na wycieczkę rozpoznawczo-sentymentalną, głównie żeby odwiedzić miejsca, w których już byliśmy i które nam się fajnie kojarzą. Najpierw zaglądamy do Dworku Saraswati w Pobiednej, który miałem pierwotnie namierzony na kwaterę, ale nie było już miejsc. Weryfikacja pozytywna – sprawia wrażenie przytulnego i spokojnego miejsca, z dala od tłumów. Następnie Czerniawa Zdrój. Nigdy tu nie byliśmy, a jesteśmy ciekawi, jak wygląda mniejsza siostra Świeradowa. Też spokojnie i też dobra baza noclegowa na wypady w Góry Izerskie. No i Świeradów Zdrój. Tu odwiedzamy zabytkowy Dom Zdrojowy z najdłuższą wśród dolnośląskich uzdrowisk Halą Spacerową. W ramach sentymentów odwiedzamy urządzoną w stylu retro kawiarnię Bohema, a w niej poranna kawa i dobre lody lub ciacho.

Na deptaku poprawiamy wodą mineralną i ruszamy w dalszą drogę. Po drodze obowiązkowy punkt programu, czyli Zakręt Śmierci. Rzut okiem na panoramę Karkonoszy, ale niezbyt długi, bo zaczyna padać.

Panoramę z lotu ptaka Zakrętu Śmierci można zobaczyć tu: http://noclegi.net.pl/szklarska-poreba/pano/zakret-smierci
W Szklarskiej Porębie kocioł, ponieważ na skrzyżowaniu przy Skwerze Radiowej Trójki karambol. Wędrówka deptakiem w te i z powrotem i wspominanie miejsc kiedyś odwiedzanych. W którymś hotelu pobieram planik miasta (sic!), żeby znaleźć alternatywną drogę ewakuacji. I znajduję. Stara wprawa. W końcu wraz z moimi firmowymi kumplami byliśmy przezywani „zboczeńcami” z racji permanentnego unikania głównych dróg i wałęsania się po największych wertepach (Robertino – pozdrowienia).
Wyjechawszy na drogę do Jeleniej Góry, współczujemy stojącym w korku z przeciwnej strony – ciągnie się aż po Piechowice. Tam skręcamy do Karpacza.
Mijając Przesiekę, przypominam sobie incydent z 1969 roku. Jako nieletnie jeszcze pacholę spędzałem z mamą (tata właśnie był zmarł) wakacje w Sobieszowie, włócząc się po karkonoskich szlakach. Pewnego dnia wybrałem się na Przełęcz Karkonoską. Już na samej górze z kosodrzewiny wyskoczył WOP-ista (dla młodzieży: ówczesny strażnik graniczny) i zażądał legitymacji lub dowodu tymczasowego, którego akurat zapomniałem zabrać (w strefie nadgranicznej trzeba było mieć przy sobie dokumenty). Wyciągnął słuchawkę telefoniczną, wpiął do gniazdka w jakimś słupie i po konsultacji ze strażnicą nakazał mi powrót na dół. Ale mnie się chciało pić, a z mapy wynikało, że dotrę do polskiego schroniska, omijając szlak idący granicznym grzbietem. Niestety nie udało się. Mimo tłumu ludzi, na ostatnim odcinku, tuż przed schroniskiem – nomen omen – Odrodzenie, zatrzymuje mnie kolejny WOP-ista. To był czas po „bratniej” interwencji w Czechosłowacji, więc granica przyjaźni z jakże bratnim socjalistycznym krajem była pilnowana jak więzienie w Alcatraz. Tego dnia szczególnie – poprzednio mnie nie kontrolowano. Z jakimś innym nieszczęśnikiem byłem trzymany w przedsionku strażnicy przez cały dzień bez picia i jedzenia i możliwości powiadomienia mamy (dla młodzieży: wtedy nie było komórek, a telefony stacjonarne mieli nieliczni), która odchodziła od zmysłów. Miejscowa milicja przekonywała, że pewnie się zapodziałem na jakiejś dyskotece i nie ma się czym przejmować – do WOP-u nie byli łaskawi zadzwonić. Wojsko puściło nas dopiero po zmroku, podobno po sprawdzeniu tożsamości (he, he – niby jak). Bez latarek, po omacku zeszliśmy do Przesieki, a dopiero tam udało się złapać jakiś autobus. Tak wtedy wychowywano młodzież, a dziś moja mama poszłaby pewnie siedzieć za brak nadzoru nad dzieckiem.
No, ale do rzeczy. W Karpaczu tłok i gwar, jednak na deptaku znajdujemy kawiarnię z dobrymi lodami, więc w niej przeczekujemy deszcz i ruszamy do Cieplic.

Przypominam sobie incydent z wczesnego dzieciństwa. Spędzałem tu wczasy sanatoryjne z dziadkiem i mamą. Pewnego dnia zorganizowano wycieczkę do Perły Zachodu. Za autobusy robiły wtedy wojskowe ciężarówki z ławkami z desek i plandeką zamiast budy. Odmówiono mi stanowczo udziału, co odpłaciłem długotrwałym fochem. Zaległość odrobiłem dopiero ponad 50 lat później (obłędny zakątek – polecam).

W Jeleniej Górze na rynku stoi stary wagon tramwajowy, co wzbudza moje kolejne wspomnienie. W Podgórzynie spędziłem w wieku przedszkolnym jedyne w mym życiu kolonie. Zapamiętałem dwie rzeczy: piekarnię, w której codziennie osobiście fasowaliśmy placki z kruszonką na drugie śniadanie, oraz właśnie tramwaj, który miał tam do 1964 roku końcowy przystanek (pętli nie było, bo tramwaje były jednowagonowe, dwukierunkowe i – wąskotorowe).
No to tyle, jeśli chodzi o sentymenty.
Informacje praktyczne:
W Świeradowie jest za Domem Zdrojowym parking o dość dużej rotacji, więc z wysokim prawdopodobieństwem wolego miejsca.
Wody mineralne dostępne ze studzienek na deptaku poniżej Domu Zdrojowego.
Znakomitą panoramę Zakrętu Śmierci z lotu ptaka można sobie obejrzeć pod adresem: http://noclegi.net.pl/szklarska-poreba/pano/zakret-smierci
W Szklarskiej Porębie – trzeba mieć szczęście, ale jest kilka płatnych miejsc o sporej rotacji na skrzyżowaniu drogi ze Świeradowa z ulicą Jedności Narodowej.
W Karpaczu, jeśli jest tłok w górnej części, trzeba szukać na uliczkach w dolnej części, np. Nad Łomnicą, i wejść schodami na górę.
W Cieplicach zaparkowałem na ulicy Wolności w okolicach Term Cieplickich – tam zresztą też jest parking, ale nie wiem, jak działa.
W Jeleniej Górze można zaparkować w centrum handlowym przy Mostowej poniżej Starego Miasta.