Dotychczas zawsze tylko przez Nowy Sącz przemykałem w drodze np. do Krynicy lub Polanicy. Minionej wiosny postanowiliśmy z żoną wziąć Nowy Sącz porządnie na celownik. Od czego zacząć? Oczywiście od noclegu. Dla łowców niezwykłości jest tylko jeden wybór: Miasteczko Galicyjskie.

Rynek w Miasteczku Galicyjskim

Obiekt nie z tej ziemi – pieczołowicie odtworzony dziewiętnastowieczny rynek małego galicyjskiego miasteczka z przyległościami typu remiza strażacka, dworek szlachecki itp. Na rynku prawdziwa karczma i ratusz, który obecnie ratuszem oczywiście nie jest, tylko hotelem z restauracją, salami konferencyjnymi itp. We wszystkich domach wokół rynku zrekonstruowano sklepy i warsztaty rzemieślnicze różnych specjalności. W części z nich wre praca autentycznych mistrzów w swoim zawodzie. Złudzenie wędrówki w czasie bardzo silne, choć większość personelu w strojach współczesnych, a nie historycznych. W końcu nie są jakimiś tam rekonstruktorami, tylko poważnymi usługodawcami.

Snycerz w swoim warsztacie

Karczma może obsłużyć na raz pułk wojska, a konkretnie, wesela, komunie, konferencje i co tam komu jeszcze przyjdzie do głowy. Nas karmią bardzo przyzwoicie, w tym – jaka miła niespodzianka – potrawami regionalnymi. W przeciwieństwie do karczmy kawiarnia w ratuszu trochę nas zawiodła – jej repertuar nie wykroczył poza nieśmiertelną szarlotkę na ciepło z gałką lodów – jeśli mnie pamięć nie myli. No i brak lanego piwa – to akurat pamiętam.

Obok Miasteczka skansen, który zwiedza się z przewodnikiem. Ciekawy, choć głowy nie urywa – obecnie skanseny są zwykle żywą ilustracją swojej epoki, jak ten w Radomiu, czy Sierpcu. Tutaj wygląda na to, że co lepsze pomysły wykorzystano już w Miasteczku i na skansen zabrakło pary (a może kasy?).

Mniejsza o to, dla mnie kolejną atrakcją miasta jest jego dworzec kolejowy z przyległościami. Przyległości to zgrabny pomnik kolejarzy, ładnie zachowany jako pomnik, kursujący niegdyś po górskich szlakach, pracowity parowóz polskiej powojennej konstrukcji, tzw. uszatek lub tekatka (TKt48), ale także unikalne w skali kraju dawne osiedle domków kolejarskich.

Tekatka w pełnej krasie

Sam dworzec, ładnie odnowiony, to relikt epoki cesarsko-królewskiej, niestety wewnątrz zatracił swój pierwotny charakter – szkoda. Ale dbałość o dziedzictwo kulturowe ze strony spółek PKP należy przecież do legendarnych – ileż to zabytkowego taboru i rozebranych torowisk odłożono pieczołowicie na składowiska złomu, ileż to zabytkowych i unikalnych budynków wylądowało na składowiskach gruzu! Normalka – mamy tego zatrzęsienie, przecież nikt nam niczego nie zburzył, ani nie zrabował przez cały XX wiek, no to sobie sami zburzymy i zniszczymy. I kto nam podskoczy?

Aha! Po drodze wstępuję do współczesnego kościoła pw. MB Niepokalanej. To niezwykle ciekawa architektonicznie budowla w odróżnieniu od większości obecnie wznoszonych świątyń, których architekci i zleceniodawcy naoglądali się rozmaitych budowlanych „gargameli” i tak im już zostało (patrz np. kościół pw. MB Nieustającej Pomocy w Grajewie, żeby już nie wspomnieć o Świątyni Opatrzności).

Kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Niepokalanej

W drodze powrotnej przechodzę przez w dużej części nie budzącą entuzjazmu swoim stanem zachowania – a szkoda – starówkę i, wędrując ulicą Lwowską, mijam centrum handlowe, w którym odkrywam minibrowar „Trzy Korony” – że też przegapiłem go wcześniej. Niestety po porannym spacerze muszę być „jezdny”, więc pozostaje wrócić kiedyś do Nowego Sącza. Np. na piwo.

Informacje praktyczne:

Oznakowanie dojazdu do Miasteczka nie jest zbyt wyraźne, a GPS może wprowadzić w błąd, wysyłając na ul. Długoszowskiego, do głównego wejścia do skansenu. Jadąc od północy, trzeba cały czas pilnować drogi nr 28 do Grybowa, Gorlic i Jasła, ale nie przegapić dość niespodziewanego skrętu w lewo, w ulicę Lwowską. Miasteczko zlokalizowane jest około 1,5 kilometra od cmentarza komunalnego.

Jeśli ktoś lubi „karczemne” klimaty, to restauracja na rynku Miasteczka taki klimat zapewnia.

Noclegi w ratuszu warto zamawiać ze sporym wyprzedzeniem, bo w sezonie jest duży ruch.