Nasyciwszy się atrakcjami Nowego Sącza, postanawiamy ruszyć w objazd po okolicy, a zwłaszcza odwiedzić Krynicę Zdrój. W Krynicy bywaliśmy oboje z żoną wielokrotnie, ale niezależnie od siebie, w związku z czym mamy dość różne wspomnienia, choć w takim miejscu musi się znaleźć niemały wspólny mianownik. Parkujemy na ul. Kościelnej i ruszamy w obchód. Najpierw przez skwer wzdłuż ulicy Piłsudskiego aż do pomnika Jana Kiepury.

Pomnik Jana Kiepury

Tutaj ożywa pierwsze moje wspomnienie. W czasach PRL-owskiego raju, zakłady pracy czasami załatwiały dla swoich pracowników jakieś dobra rzadkie. W ten sposób mój tata załapał się na gramofon, a właściwie czysty mechanizm bez obudowy, czyli silnik, talerz i ramię z wkładką, wszystko zamontowane na gołym metalowym chassis – inaczej mówiąc, podstawie / płycie. W ramach majsterkowania wykonałem do tego czegoś drewnianą obudowę, a mój wspaniały kuzyn Maciuś, który wtedy właśnie kończył technikum elektroniczne, dorobił mi – w ramach pracy dyplomowej – wzmacniacz lampowy.

Z kolei moja ukochana Babunia, kiedy obejrzała gotowe urządzenie, zawarła ze mną umowę, że sfinansuje mi zakup płyty Czerwonych Gitar, ale muszę także dla niej kupić płytę Kiepury (a nawet dwie – z ariami operowymi i z przebojami filmowymi typu „Brunetki, blondynki”). No i tak puszczałem sobie w kółko – zanim kolekcja się nie wzbogaciła – to jedną, to drugą płytę, więc Kiepura brzmi mi w głowie do dzisiaj.

Ale wróćmy do Krynicy. Następnym celem jest oczywiście kompleks zdrojowy. Żona chce odnaleźć kawiarnię nad Kryniczanką, w której kiedyś delektowała się miejscowymi smakołykami. Ponieważ pora na kawę (i oczywiści lody), to pomysł jak najbardziej na czasie. Problem tylko w tym, że tam tych lokali trochę jest, a czas zaciera nieutrwalone w żaden sposób wspomnienia. Tym bardziej, że to konkretnie wspomnienie pochodzi albo jeszcze z epoki PRL, albo wczesnych lat 90. Wybieramy najbardziej nam pasujący lokal, kawiarnię w zielonej „Willi Białej Róży”, choć żona nie jest w 100% pewna, czy to właśnie ten, ale cappuccino, kremówka – prawie jak papieska – i lody w porządku, więc szafa gra.

Stary Dom Zdrojowy

Potem spacer Bulwarami Dietla i Aleją Nowotarskiego, czyli po prostu krynickimi deptakami. Wpadamy do głównej pijalni, żeby przypomnieć sobie smak przesławnego zdroju Zuber, która to woda powinna być aplikowana za karę krnąbrnym bachorom, i poprawiamy Słotwinką, aby zapić niepowtarzalny smak i aromat Zubera. A potem jeszcze idziemy do pięknego, zabytkowego pawilonu, kryjącego w sobie zdrój Jana i znowu wychylamy po szklaneczce za nasze zdrowie.

Zdrój Jana

No i oczywiście musimy rzucić okiem na modernistyczną Willę Patria, którą wybudował w latach 30. XX w. Jan Kiepura. Tutaj odpalam kolejne wspomnienie, ponieważ w sąsiedztwie Patrii mieszkałem w czasie jednego z wcześniejszych pobytów, kiedy to miałem okazję poszaleć na nartach w Słotwinach i na Jaworzynie. Poszaleć, na nartach, w Słotwinach!? No dobra – poszusowałem sobie.

Karczma Łemkowska

Kolejne kroki kierujemy zgodnie w stronę Karczmy Łemkowskiej, z którą oboje mamy jakieś pozytywne kulinarne skojarzenia, warte konfrontacji z obecną rzeczywistością. Niestety pora zbyt wczesna, więc obchodzimy się smakiem.

Z Krynicy przemieszczamy się bardzo malowniczą drogą wzdłuż Popradu i przez Muszynę, Żegiestów, Polanicę Zdrój oraz Rytro zmierzamy do Starego Sącza.

Rytro przywołuje mi wspomnienie kolejarskiej tradycji rodzinnej, ponieważ któryś z moich przodków był na tej stacji w okresie przedwojennym zawiadowcą, czego widomy dowód znajduje się w albumie zdjęć mojego taty, który jako nieletni chłopak stoi na parowozie obok maszynisty, patrząc na peron na owego krewnego (mój stryjeczny dziadek, czy jakoś tak).

Rynek w Starym Sączu

No i wreszcie Stary Sącz. Zatrzymujemy się na pięknie odnowionym rynku. Na inne atrakcje nie ma już czasu, bo pora zbierać się do domu. Zresztą kościół z grobowcem Jadwigi, żony Łokietka i matki Kazimierza Wielkiego, i muzeum przy klasztorze Zakonu Świętej Klary, czyli klarysek, zwanym „Podhalańskim Wawelem”, mam już zaliczone podczas poprzednich pobytów, a warto.

Pokamedulski zespół klasztorny w Rytwianach

W drodze powrotnej do Warszawy odwiedzamy jeszcze jedno magiczne miejsce, kryjące się pod tajemniczą nazwą „Pustelnia Złotego Lasu” w Rytwianach. Naprawdę to jest odrestaurowany pokamedulski zespół klasztorny, z kościołem i licznymi eremami, który obecnie mieści m.in. siedzibę Relaksacyjno-Kontemplacyjnego Centrum Terapeutycznego „SPeS”, w samym środku Puszczy Rytwiańskiej. Ciekawostką jest muzeum serialu „Czarne Chmury”, którego kilka odcinków było tutaj kręconych. Chyba tu kiedyś wrócimy.

Informacje praktyczne:

W Krynicy warto odwiedzić Karczmę Łemkowską Kłynec przy ul.Świdzińskiego (w bok od Pułaskiego, bliżej centrum niż Patria). W menu m.in. zupa rydzowa, warianka z pierohami, opalanok kiszone pomidory, pierogi łemkowskie i tatar z koniny! Działa w godzinach 12.00-22.00.

Do Rytwian docieramy szosą 764 między Staszowem a Połańcem. W Rytwianach należy skręcić w ulicę Klasztorną i jechać cały czas prosto w las, nie skręcając w lewo w ulicę Sandomierską. Kompleks klasztorny oferuje m.in. całą gamę różnorodnych turnusów tematycznych i terapii, w tym turnusy oczyszczająco-odchudzające i pustelnicze z ciekawym programem.