Dość spontanicznie postanowiliśmy z żoną odwiedzić w pogodne Boże Ciało Lublin. Przez ostatnie 20 lat bywałem tam często, ale służbowo, więc nie miałem czasu, aby zobaczyć coś więcej niż lubelskie przedsiębiorstwa. Poruszałem się raczej po dzielnicach odległych od centrum. Starówkę pamiętam z połowy lat 70. i potem drugiej połowy lat 80., a wspomnienie to nie jest budujące: odrapane kamienice sprawiające wrażenie ruin, jakieś koślawe drewniane rusztowania lub umocnienia, ogólne wrażenie syfu i malarii. Jednak od jakiegoś czasu docierały do nas informacje o pięknie odnowionym Starym Mieście, więc postanowiliśmy sprawdzić to na własne oczy. Żeby jednak mieć jakiś konkretny cel wyprawy, wybrałem klucz gastronomiczny, choć oczywiście nie jako jedyny.

Po pierwsze, zapisałem się przez Internet na zwiedzanie Kaplicy Trójcy Świętej w kompleksie zamkowym. Po drugie, mieliśmy ochotę odwiedzić galerię klasycznego malarstwa na Zamku i przypomnieć sobie dzieła polskich i obcych mistrzów, w tym oczywiście „Unię Lubelską” Matejki. Po trzecie, chcieliśmy obejść Starówkę i Krakowskie Przedmieście. A w międzyczasie zaliczyć jakieś atrakcje dla ciała.
Droga z Warszawy do Lublina to obecnie istny koszmar na całym odcinku od Garwolina do Kurowa – jeden wielki plac budowy. Nawet nie próbowaliśmy sobie wyobrazić, jak to musi wyglądać w dzień powszedni. Natomiast czynna już dwupasmówka doprowadziła nas do samego centrum miasta – po raz pierwszy jechałem ostatnim, miejskim odcinkiem, więc w pewnej chwili straciłem orientację, gdzie w ogóle jesteśmy. Dopiero na starym odcinku Alei Solidarności powróciłem do znanej mi rzeczywistości – w końcu niemal każdy przejazd przez Lublin, zwłaszcza w stronę Zamościa, tędy musiał przebiegać.
Przed wyjazdem sprawdziłem, gdzie w Lublinie mieszczą się minibrowary. Odkryłem dwa, więc czekanie na otwarcie muzeów postanowiliśmy spędzić, smakując lokalnych piw.

Na pierwszy ogień poszedł browar w zlokalizowanym nieco na uboczu Hotelu Lwów. Miejsce bardzo przypadło nam do gustu, choć o tej godzinie w całej restauracji był tylko barman – mówiący świetnie po polsku Ukrainiec, spod Lwowa zresztą. Na kontuarze hotelowej recepcji dostrzegam aktualny plan Lublina, więc go nabywam za całe 8 zł. Czekając na piwo bursztynowe i kawę, przejrzeliśmy kartę dań, a to, co w niej odkryliśmy, skłoniło nas do decyzji, że wrócimy tu na obiad. Za chwilę przybiega nieco skonfundowana panienka z recepcji i, przepraszając mnie, oddaje 8 zł, bo plan okazuje się jednak być gratisem. Miłe zaskoczenie. Piwa mogłem popróbować zaledwie kilka łyków ze względu na konieczność podjechania potem na stację benzynową i parking na podzamczu. Niemniej ta próbka wystarczyła, żeby poczuć się usatysfakcjonowanym i nabrać ochoty na powtórkę, kiedy nie będziemy związani czterema kółkami. Trzeba tu będzie zatem zatrzymać się kiedyś na nocleg, bo piw do wypróbowania jest kilka.
Po dotarciu na Parking pod Zamkiem ruszyliśmy przez błonia w stronę Zamku. Na Placu Zamkowym trwała jeszcze msza. Urzekł nas widok kilkudziesięciu księży wędrujących między publicznością na i wokół Placu i udzielających komunii chętnym wiernym. Księża z ludem i wśród ludu – robi wrażenie.

Na ulicy Grodzkiej pod numerem 15 trafiliśmy do drugiego minibrowaru. Siadamy przy stoliku od strony ulicy, bo na głównym tarasie od strony błoń okropny skwar. Wybieramy dunkel – wspaniałe piwo, którym mogę się podelektować trochę pełniej, bo do powrotu minie kilka godzin.
Punktualnie o 13.00 zaczynamy zwiedzanie Kaplicy Trójcy Świętej. Mamy szczęście – wysłuchujemy ciekawej i wyczerpującej opowieści przewodniczki jakiejś grupy, która weszła razem z nami. Kaplica – klękajcie narody. Obowiązkowy punkt programu w Lublinie. Potem Muzeum Lubelskie. Śmieszy nas, jak skrupulatnie obsługa pilnuje, żebyśmy nie przeniknęli do wystaw okresowych, bo nasz bilet ich nie obejmował. Kompletnie nam na tym nie zależało, a to rozdzielenie ekspozycji wygląda jak nachalny skok na kasę.

Z Zamku wracamy na ul. Grodzką, a w Bramie Grodzkiej wyśmienite lody. Ludzie po mszy dawno się już rozeszli, więc kolejka jest umiarkowana i dość szybko możemy podelektować się naszym ulubionym smakołykiem. Absolutnie porównywalne z naszym numerem 1, czyli Sosenką w Otwocku.
Przechadzka po Starówce utwierdza nas w przekonaniu, że zasłyszane wcześniej opinie nie były przesadzone: niemal wszystkie kamienice ładnie odnowione, w co drugiej lokal gastronomiczny, tłumy spacerowiczów. Wędrujemy do pięknie urządzonego Placu Litewskiego z budzącym wspomnienia Hotelem Europa. Krakowskie Przemieście rozgrzebane, więc tylko pozostaje pocieszenie, że po remoncie będzie to naprawdę fajny deptak, będzie po co wrócić do Lublina. Jeszcze tylko wizyta w Archikatedrze i powrót na parking. A potem obiad w Hotelu Lwów.

To prawdziwe zagłębie kresowej kuchni. Wybieramy pelmienie i misę pierogów, a w niej pierogi ruskie – potrawa ogólnonarodowa, ale w wersji, którą najbardziej lubię, pierogi z kaszą gryczaną i twarogiem, które uwielbiam, ale które są osiągalne generalnie dopiero od Lublina na wschód (lub na Rynku we Wrocławiu) i pierogi ze świeżą kapustą, ziemniakami i twarogiem – dla mnie interesujące odkrycie. Prawdziwie smakowite zakończenie naszej wycieczki i zaliczka na przyszły dłuższy pobyt.
Informacje praktyczne:
- Na zwiedzanie Kaplicy Trójcy Świętej obowiązuje rezerwacja, którą można zrobić np. telefonicznie na numer dostępny na stronie WWW Muzeum Lubelskiego
- Hotel Lwów mieści się na ulicy Bystrzyckiej, na tyłach Centrum Handlowego Gala przy Rondzie Lubelskiego Lipca 80 – dysponuje własnym, bezpłatnym parkingiem